czwartek, 2 grudnia 2010

PKP vs NS

Powracam po dłuższej przerwie spowodowanej choróbskiem oraz przetransportowywaniem się do Polski w celu odwiedzenia rodziny. Chorobę (w Holandii) leczyłam domowym sposobem leżenia w łóżku, gdyż i tak lekarz zaleciłby mi to samo (przeważnie lekarz każe odczekać 3 dni (pacjenta nie widząc, kontakt telefoniczny), jeżeli stan pacjenta się w tym czasie poprawi, to nie ma powodu, żeby lekarza odwiedzał, przecież zdrowieje..).
Zdrowieniu zdecydowanie nie sprzyja pogoda. Od kiedy tu jesteśmy (będzie równo tydzień), pogoda stała się zaawansowanie zimowa. Jak wiadomo, zima jest wrogiem polskiej komunikacji. Mogliśmy się o tym przekonać wczoraj, kiedy to wybraliśmy się na jednodniową wycieczkę do Krakowa (zaledwie ok. 100 km w jedną stronę). Na dzień dobry pociąg w stronę Katowic spóźniony był 20 min. W samych Katowicach, w których aktualnie remontowany jest dworzec, raz że się można zgubić, dwa zbaranieć od braku informacji, trzy - uprzejmość pań w kasie/informacji powala na łopatki. Nikt nic nie wie, zmowa milczenia. W Katowicach spędziliśmy (na mrozie - a jak!) dobre 2h, czekając na jakikolwiek pociąg jadący w stronę Krakowa. Problemem głównym okazały się bilety i cudowny podział na Przewozy Regionalne oraz na Intercity. Z biletem takim tym pociągiem jechać nie można, biletu na połowie trasy zwrócić nie można, trzeba cały nowy kupić lub dopłacić do pociągu, który niby na wszystkich stacjach się nie zatrzymuje, i jest o całe parę minut szybciej na stacji docelowej niż zwykła osobówka. Wow! Także, po dokupieniu biletu na InterRegio, które miało łaskawie się zjawić o 10:15 (IR do Przemyśla, zanim jednak ono przyjechało, pojawił się pociąg ICC do Przemyśla z godziny 4:44... Wczas. W końcu załadowaliśmy się do świeżo podstawionej osobówki z 10:45, która na szczęście wyjechała o czasie.
Ale, ale, to nie koniec przygód z polską koleją. Po zaledwie czterech (bardzo miłych) godzinach w Krakowie, przyszedł czas na powrót. Oczywiście planowany pociąg do Katowic został odwołany, trzeba było jechać przez Oświęcim. Przeładowany pociąg wył i trzeszczał podczas jazdy, skacząc na torach od czasu do czasu. Ale dojechał (na nasze szczęście). W Oświęcimiu trzeba było czekać na połączenie dobre pół godziny. Na szczęście pani kasjerka była bardzo miła i pomocna, więc nie było problemu z biletami etc. Jednak niektórym pasażerom nerwy puściły i całą swoją złość i zażalenie na miłą panią kasjerkę od czasu do czasu wylewali. W końcu pojawił się (opóźniony) pociąg, ludzie się władowali i ruszyliśmy. Nawet po drodze nadrobiliśmy stracony czas i do Czechowic Dziedzic mieliśmy zawitać prawie planowo, co było ważne ze względu na połączenia. Ale... dosłownie 250 metrów przed stacją, w lesie, w miejscu, gdzie zbiegają się tory z Bielska Białej i Oświęcimia, nasz pociąg się zatrzymał. I stał. Pół godziny. 45 minut. Godzinę. Godzinę i kwadrans. W tym czasie z sąsiedniego toru na stację wjechało z 6-7 pociągów, z czego 3-4 były naszymi połączeniami. Super. Po godzinie i 20 minutach ktoś odważył się podejść do konduktorów i maszynisty i zapytać "Co się k***a dzieje?" (pasażerowie byli bardzo zdenerwowani). Jak w przypadku Katowic, nikt nic nie wiedział. Nikt nic nie wiedział, nikt nic nie powiedział (chociaż padło przypuszczenie, że zwrotnice są zasypane), nie przeprosił. Siedźcie cicho i nie narzekajcie. Siedzieliśmy kolejny kwadrans. Jak nie dłużej.



Może i bym jeszcze zrozumiała tą sytuację, gdyby nie fakt, że staliśmy naprawdę tak blisko stacji, że było widać inne, zatrzymujące się na niej pociągi. I nie mogliśmy nic zrobić.
Po kolejnej "K***a", "Je***a stacja", "Ja pie***le" etc. interwencji konduktorów, stacja sobie o nas przypomniała i zezwoliła na wjazd na peron. Ustawiliśmy się jako trzeci w kolejce (z jakiegoś powodu 2 poprzednie pociągi stały tam już dobre parę godzin i blokowały przejazd) i wybiegliśmy z (gorącego) pociągu na ten mróz, żeby załapać się na ostatni pociąg jadący w stronę Katowic.
Rezultat podróży do Krakowa: nawrót choróbska i kolejny dzień w łóżkowicach.

Czego PKP nie ma a co ma NS (Nederlandse Spoorwegen)?
  1. Dobrą, co chwila aktualizowaną stronę internetową, na której można się dowiedzieć z góry, gdzie są remonty, które pociągi nie jadą, jakie będzie opóźnienie, jakie są możliwe połączenia. Nie trzeba wychodzić z domu, żeby się dowiedzieć, że twój pociąg został odwołany.
  2. Ujednolicony bilet. Niezależnie, czy to Stoptrein, Sprinter, Sneltrein czy InterCity, kupujesz jeden bilet i jedziesz tym, co akurat podjedzie.
  3. Automatycznie podstawiane autobusy, które są wprowadzane, kiedy coś się stanie.
  4. Informację ze strony konduktorów. Łącznie z tym, jakie są alternatywy przejazdu, co można zrobić czy ile się będzie czekać.
  5. Zwrot pieniędzy. Nawet całkowity, jeżeli opóźnienie było większe niż 1 godzina. (ponoć, jeżeli się gdzieś utknie na dłużej, to NS opłaca taksówki).
  6. Regularne pociągi. Minimalnie co godzinę coś jedzie.
  7. Równe tory ;)
  8. A przede wszystkim możliwość złożenia skargi i pewność, że skarga ta zostanie przeczytana i rozpatrzona.


Minusy NS:
  1. Cena. Niestety, cena biletów jest wysoka. Ale w zamian dostaje się bardzo dobrą usługę.
  2. Alergia na zimę. Również niestety, ale czy pociąg polski, czy holenderski, ze śniegiem i mrozami ma problemy ;) W Holandii jednak za te problemy przeproszą...

1 komentarz:

  1. Inna patologia: Przejazd pociągiem z Krakowa do Zakopanego. I to w sposób planowy, bez przeszkód w postaci warunków atmosferycznych. Trwa on ponad 4 godziny. Ponad 4 godziny, a miasta te są oddalone od siebie o 100 kilometrów. Żeby było śmieszniej, przejazd pociągiem osobowym trwa kilkanaście minut krócej od przejazdu pociągiem pospiesznym [sic!]. Przejazd pasażerską ciuchcią na tej samej trasie w XIX wieku trwał krócej, jakieś 3 godziny. Cofamy się w rozwoju i to w najbardziej karykaturalny sposób, jaki można sobie wyobrazić.

    OdpowiedzUsuń