czwartek, 23 grudnia 2010

Flappie

Mimo braku silnej tradycji świątecznej, Holendrzy tworzą świąteczne piosenki. Świąteczne piosenki na zasadzie "Last Christmas", czyli zdecydowanie nie-kolędy. Ot, zwykłe piosenki.
Jedną z takich piosenek, która nie tak dawno stała się świątecznym hitem w Holandii, jest "Flappie". Utwór napisany został w roku 1985 przez komika Youp'a van 't Hek'a i opowiada on o doświadczeniu autora sprzed lat, które mocno utrwaliło się w jego (i nie tylko) pamięci:



To było w 1961 roku, w świąteczny poranek, pamiętam to dobrze, moja klatka na króliki była pusta. Mama zabroniła mi wchodzić do schowka (na rowery) i obiecała, że jak pójdę się grzecznie bawić, to dostanę coś dobrego. Też nie wiedziała, gdzie Flappy mógł się schować. Powiedziała, że zapyta taty, ale ten był czymś w zajęty w schowku (na rowery). Musiałem więc przez kolejną godzinkę sam królika szukać. Królik na pewno gdzieś po trawie biega.

R: "Ale przecież zamknąłem klatkę dobrze, jak to każdego wieczora robię. Wczoraj wieczorem sam się jeszcze wróciłem, żeby sprawdzić. Sam nie wiem dlaczego to zrobiłem, długo przed tą klatką stałem, jakbym już wtedy wiedział, co wiem teraz."

To był pierwszy dzień świąt 1961, szukaliśmy Flappie, również tata ze mną szukał. Sprawdziliśmy w lesie, nad wodą, ale nie w schowku (na rowery). "Przecież tam na pewno nie będzie siedział." Przytaknąłem. Szukaliśmy razem, razem aż do kawy. Rodzina przy kawie, ale ja nie miałem ochoty. Myślałem o Flappie'm i o tym, że w nocy się zrobi zimno i może zamarznąć. Głowa spuszczona, łzy smutku.


R: "Ale przecież zamknąłem klatkę..."


To był pierwszy dzień świąt 1961, było głośno przy jedzeniu, ale mnie to nie obchodziło. Myślałem o moim Flappie'm, o moim własnym, małym Flappie'm. Gdzie on mógł pobiec? Nie mogłem nic przełknąć. Wtedy, po zupie, przyszło danie główne. Tata żartem powiedział: "Patrz Youp, tu jest twój Flappie!". Zobaczyłem srebrną brytwankę, a w niej królika w trzech częściach. Po raz pierwszy spojrzałem na mojego ojca jak na człowieka okropnego!

I kopiąc i krzycząc pobiegłem do łóżka, pierwszą godzinę spędziłem płacząc. Jeszcze raz stanąłem na szczycie schodów klnąc i krzycząc "Flappie był mój!!!". Znów stałem długo przy oknie przed klatką. Ale klatka była pusta...

To był drugi dzień świąt 1961, mama pamięta go dobrze. Łóżko taty było puste. Powiedziałem jej, że nie może wchodzić do schowka (na rowery). I że jak pójdzie się bawić, to dostanie coś dobrego...




------------------------------------------------------------------------


W tym roku ktoś z firmy budowlanej postanowił wykorzystać motyw Flappie'go na potrzeby swojej reklamy. Efekt możemy oglądać tutaj:


poniedziałek, 20 grudnia 2010

Sezon kartek świątecznych

No i rozpoczął się sezon intensywnego wypisywania, zaklejania, adresowania, wysyłania i otrzymywania kartek świątecznych. Nawet w Holandii, w której święta jako tako nie istnieją (poza zaznaczonymi dwoma dniami w kalendarzu, przeznaczonymi na wypoczynek z rodziną), instytucja wysyłania kartek do najbliższych ma się dobrze. W kartkach takich nie znajdziemy jednak nic o błogosławieństwie bożym, o narodzinach Dzieciny, o gwieździe betlejemskiej, etc. Mamy za to zwykłe, suche, proste życzenia "miłych dni świątecznych" oraz "zdrowego roku następnego". Zawsze coś ;)
Dlaczego właściwie piszę tego posta? Otóż chciałam się z Wami podzielić dziwnym doświadczeniem: pierwsza kartka, jaką znaleźliśmy w naszej skrzynce na listy była przeznaczona nie dla nas, ale dla naszego... kota. Tak, kota*. Kto pamiętał o naszym kocie? Ano weterynarz. Pani weterynarz, która nie tak dawno pozbawiła naszego zwierzaka co nieco...
Bardzo zaskoczeni oraz rozbawieni faktem otrzymania owej kartki, pozwoliliśmy sobie na dość ironiczny żart przy "wręczaniu" jej naszemu kotu: pani weterynarz przy wypisywaniu kartki zapewne pobrzękiwała sobie kocim co nieco w słoiczku, pomrukując "jingle balls, jingle balls...". Na nasze szczęście kot udawał, że nie rozumie, i dalej nas kocha (po kryjomu zapewne planując cichą zemstę ;)
A oto i kartka:

"Praktyka weterynaryjna Blom życzy Wam
miłych dni świątecznych oraz pełnego miłości 2011" 


------------------------------------------------------------------------------------
*Oczywiście jest to żart, kartka była przeznaczona dla nas, niemniej jednak cała sytuacja wydała nam się bardzo zabawna ;)

czwartek, 16 grudnia 2010

Manifestacja w Enschede

Dzisiaj o godzinie 15.45 w Enschede rozpoczęła się manifestacja studentów pod hasłem "Kenniscrisis". O samej akcji wspominałam w ostatnim poście, dzisiaj chcę napomknąć o tym jak ta manifestacja była zorganizowana i co się działo. Swoją drogą dowiedziałam się dzisiaj, że inicjatywa ruchu "Kenniscrisis" wywodzi się właśnie z Enschede. To tak w ramach ciekawostki ;)
Akcja rozpromowana została za pomocą sieci organizacji studenckich, które wysyłały maile do swoich członków, oraz za sprawą popularnego serwisu społecznościowego Fejzbuk, na którym utworzono grupę pod nazwą "Grote manifestatie op de Oude Markt". Wszystkie szkoły wyższe w mieście zostały w nią zaangażowane. Politechnika Saxion miała nawet na ten czas zarządzone specjalne godziny rektorskie, żeby studenci mogli w akcji uczestniczyć. 


Początek manifestacji



Manifestacja, sfinansowana przez "Student Union", była zorganizowana, przyznam, bardzo dobrze. Uczestnicy dostali czerwone parasole, na które się niestety nie załapaliśmy ;), szale z logo "Kenniscrisis" oraz przypinki. Ponadto, na Oude Markt rozstawiono scenę główną otoczoną małymi kramikami z darmowym jedzeniem (hot-dogi, grochówka, pomidorowa) oraz piciem (grzaniec, gorąca czekolada), obsługiwanymi przez członków lokalnych organizacji studenckich. Jedyne, do czego mogę się przyczepić to nagłośnienie, które było zdecydowanie za głośno (chyba, że chcieli, żeby ich w pobliskich miastach usłyszano) no i pogoda, o czym za chwilę. Studenci dopisali, zapełnili cały rynek, przynieśli transparenty (jedna dziewczyna miała transparent z tekstem: "Zostanę prostytutką, żeby móc sfinansować swoje studia"). Przywitał ich, poza osobą prowadzącą oczywiście, przewodniczący partii GroenLinks - Henk Nijhof. Po oficjalnym powitaniu zagrała kapela, która "wyrapowała" swoje zdanie na temat "głupiego pomysłu rządu". Następnie na scenie pojawił się rektor Uniwersytetu Twente - Prof. dr. H. (Ed) Brinksma, oraz burmistrz miasta - Peter den Oudsten. Rolą panów było głównie pochwalenie studentów za zorganizowanie akcji, podziw, że się pojawili tak licznie w taką pogodę oraz namówienie ich na udział w manifestacji styczniowej w Hadze. Wszystko to przerywane było od czasu do czasu okrzykami "kenniscrisis", w tle grała dobra, imprezowa muzyka.

Pamiątka z manifestacji ;)


Ta ciekawa manifestacja szybko jednak się zakończyła (ok. godziny 17.00) przez nagłą (chociaż oczekiwaną) śnieżycę, która nawiedziła miasto. Śnieg zmieszany z deszczem był wybitnie niemiły, w dodatku szybko marzł, dlatego też większa część studentów się rozeszła do domów (lub pojechała na rowerze - powoli, ostrożnie i w miarę możliwości bez hamowania - to jedyny sposób na bezpieczny powrót do domu bez zbędnych wywrotek :/). Dodam tylko, że wczoraj świeciło słońce, drogi były przejezdne i było w miarę ciepło. Ot, ironia natury.
Niemniej jednak - gratulacje dla organizatorów :)

niedziela, 12 grudnia 2010

Kenniscrisis

W ostatnich dniach studenci w Holandii stali się bardzo aktywni. Od czasu do czasu organizowana jest jakaś mniejsza lub większa manifestacja, powstaje wiele grup na Facebooku oraz stron internetowych nawołujących do przyłączenia się do ruchu pod hasłem "Kenniscrisis". Powód? Cięcia w budżecie mają dotknąć nie tylko imigrantów, o czym wspominałam w jednym z poprzednim postów, ale także studentów.
Dotychczas w Holandii sprawa wyglądała następująco: jako student (Holender lub osoba z pozwoleniem na pobyt w Holandii) jakiegokolwiek kierunku, co prawda płacisz za swoje studia ok. 1600 euro na rok, ale masz prawo do tzw. "studiefinanciering", czyli zasiłku studenckiego wypłacanego przez rząd. Ma on następujące formy:
- basisbeurs (dotacja podstawowa) - jest bezzwrotny ("prezent") w przypadku kiedy student zakończy studia w przeciągu 10 lat. Jeżeli studia się przedłużą o kolejne lata, student musi spłacić wszystko, co od rządu otrzymał. Wysokość basisbeurs zależy od sytuacji mieszkaniowej studenta (mieszka z rodzicami czy sam). Basisbeurs student traci po upływie planowego czasu jego studiów, ale może dalej brać kredyt studencki, który już będzie do spłacenia.
- studenten OV-chipkaart (karta na transport publiczny) - transport za darmo w ciągu tygodnia lub w weekend (do wyboru przez studenta), w pozostałe dni ze zniżką studencką 40%. Student traci kartę w momencie, gdy wygasa jego basisbeurs. Jeżeli jej nie zwróci w czasie, płaci karę wynoszącą 136 euro na miesiąc. Jeżeli jednak chce ją zatrzymać, może poprosić o kredyt wysokości 0 euro (hmm). Kosztów studenten OV-chipkaart student nie zwraca w przypadku, gdy skończy studia w przeciągu 10 lat.
- aanvullende beurs (dodatkowy zasiłek) - dla studentów, których rodzice mają niskie zarobki. Jest to kredyt, który można później częściowo umorzyć, jeżeli zarobki roczne nie przekraczają ok. 35.000 euro.
- rentedragende lening (kredyt oprocentowany) - pożyczka, która w całości musi być zwrócona. Jest ona zwykle niskooprocentowana i na korzystnych warunkach. 
- collegegeldkredit - pożyczka na spłacenie rentedragende lening ;)


O co teraz chodzi z "kenniscrisis"? Otóż gabinet Rutte (studiował 8 lat program 4-letni*)-Verhagen (studiował lat 11*) chce obniżyć wydatki na edukację, również edukację wyższą. Drastycznie. Projekt jest następujący: z powyższego dotowania studentów, "prezent" ma być ograniczony jedynie do poziomu "Bachelor". Ci, którzy chcą zostać magistrem a nie mają pieniędzy, muszą wziąć rentedragende lening i modlić się o to, żeby zdążyli zakończyć studia w ciągu 10 lat. Ambitni, którzy koniecznie chcą powalczyć o tytuł doktora, musieliby wziąć jakąś pracę na boku, żeby być w stanie spłacić rentedragende lening (pieniądze z PhD im raczej na to nie wystarczą). W Holandii nie ma bowiem opcji "przeskoczenia" poziomu Masters i po Bachelorze robienia PhD, co można spotkać np. w Wielkiej Brytanii (opcja dostępna dla studentów wybitnych). Dalej: ci, którzy nie wyrobili się ze studiami w planowanym czasie (plus 1 rok "darowany"), muszą także zapłacić karę za zbyt długie studia (niezależnie od powodu) w wysokości 3000 euro rocznie oraz tracą swoją OV kartę, a uniwersytet płaci za nich karę w takiej samej wysokości. Uderza to szczególnie mocno w studentów studiów inżynierskich, których program jest często bardzo trudny i wymaga więcej czasu.


"Holandia krajem opartym na wiedzy (to czym chcą być), 
ambicje do kosza na śmieci (to co faktycznie się dzieje)"


Biorąc pod uwagę dotychczasowe warunki, na jakich Holendrzy mogli finansować swoje studia, zmiana ta jest ogromna i bardzo dla nich niekorzystna. Wielu ekspertów bije na alarm: program rządu może zniechęcić młodzież do studiowania kierunków inżynierskich, co dla Holandii może się skończyć fatalnie (np. już teraz brakuje informatyków). 
Z polskiej perspektywy moglibyśmy powiedzieć, że nic złego przecież się nie dzieje. Norma - jak się nie wyrobisz w planowanym czasie swoich studiów, bierzesz płatny warunek. Powinno motywować... (?). W Holandii wzbudza to jednak powszechne oburzenie. Dlaczego? Tutaj musiałby się holenderski student wypowiedzieć.


Następna większa manifestacja, na którą również zostałam zaproszona, odbędzie się w Hadze 21 stycznia. Czy coś im to da? Czas pokaże.




---------------------------------
*W czasie kiedy panowie Rutte i Verhagen jeszcze studiowali, cała pożyczka traktowana była jako "prezent". Dziś obaj panowie są autorami ww. zmian i dążą do ich realizacji.

czwartek, 9 grudnia 2010

Dla miłośników Warcraft'a ;)

Fokke i Sukke są nowoczesnymi rodzicami...



- OK... może nie radzą sobie w szkole tak dobrze jak my...
- ...ale za to te dzieciaki są 10 razy lepsze w World of Warcraft!


Żródło: www.foksuk.nl

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Sinterklaas

W Polsce dzisiaj Święty Mikołaj rozdaje prezenty, a w Holandii Sinterklaas dzieciaków (i nie tylko) odwiedził już wczoraj. Jak wcześniej wspomniałam - Sinterklaas od jakiegoś czasu przebywał już w Holandii. Dokładnie przypłynął tutaj na statku parowym (wyładowanym prezentami :D) w pierwszą sobotę po dniu Świętego Marcina (obchodzonego 8 listopada) i od tego czasu na statku tym nocował aż do dnia wczorajszego. Dzisiaj, niestety, musiał już wracać z powrotem do Hiszpanii...
Od momentu przybycia Sinterklaas'a do Holandii, wszystkie dzieci mogą każdego wieczora wystawiać swoje buciki przed kominkiem lub przy kaloryferach. Rano znajdują w nich jakieś drobne podarunki, którymi są przeważnie słodycze (z czego najbardziej popularne są czekoladowe litery - każde dziecko dostaje pierwszą literkę swojego imienia). Natomiast wieczorem 5 grudnia, Sinterklaas przynosi wielki pakunek z bardziej wartościowym (i bardziej okazałym ;) prezentem. Chociaż w sumie... to nie Sinterklaas osobiście roznosi prezenty, tylko Zwarte Piet (w liczbie nieograniczonej) wchodzi w nocy przez komin i zostawia pakunki w bucikach dzieci (dzieci zostawiają w nich marchewki czy cukier w kostkach dla białego konia, na którym Sinterklaas jeździ po Holandii). Co nie zmieści się w buciku, zostaje postawione przed drzwiami. Zwarte Piet naciska wtedy dzwonek, ale kiedy dzieci otwierają drzwi... nikogo już tam nie zastają... :( pomocnik Sinterklaas'a jest tak zapracowany, że nie ma czasu się z nimi spotkać... ;)

Sinterklaas jest obecnie chyba najbardziej popularnym świętem, które dla Holendrów jest ważniejsze nawet od Świąt Bożego Narodzenia (hol. Kerstmis). Holendrzy tylko z okazji Sinterklaas'a obdarowują się prezentami, Kerstmis jest raczej przeznaczony na spędzenie czasu z rodziną i ma formę "wakacji". 





O tym skąd się wzięła tradycja Sinterklaas'a pisać nie będę, gdyż jest to ta sama historia, co w przypadku naszego Świętego Mikołaja. Pominę także szczegóły jego ubioru, bo to też się pokrywa. Opiszę za to te rzeczy, które naszych Mikołajów różnią:

Dlaczego Sinterklaas'a obchodzi się 5 grudnia?

Tradycyjnie święto to obchodziło się 6 grudnia - dzieciaki wstawały rano i znajdowały prezenty w bucikach. Ale rodzice postanowili, że też chcą się obdarowywać prezentami, a żeby kryć się przed dziećmi, wymieniali się nimi w nocy przed "właściwym dniem". Tej wymianie oczywiście towarzyszyła impreza ;) po jakimś czasie dzieciaki zaczęły przyłączać się do starszyzny, aż ostatecznie cała impreza przeniosła się o dzień wcześniej - właśnie na wieczór 5 grudnia. 6 grudnia skacowany Sinterklaas wraca do Hiszpanii.

Właśnie: dlaczego Hiszpania?

Tego dokładnie nie wiadomo. Po raz pierwszy Hiszpania pojawiła się w książce Jan'a Schenkman'a (1806-1863) pt. "Sint Nicolaas en zijn knecht" z roku 1851. 

"Zo, ginds komt de stoomboot,
Uit Spanje weer aan!"

Jak widać, Schenkman wyposażył również Sinterklaas'a w cud techniki jak na tamte czasy: statek parowy ("stoomboot" ;)
Podejrzewa się, że pan Jan po prostu źle odczytał wers starego wiersza o Sinterklaasie, mówiący o tym, że z Amsterdamu wyruszył on do Hiszpanii po owoce takie jak pomarańcze i granaty. Zresztą - wcześniej Holendrzy obdarowywali się smakołykami sprowadzanymi z Hiszpanii (mandarynki, słodkie migdały, figi, drogie przedmioty, przyprawy), więc może dlatego podejrzewano, że Sinterklaas z tamtych stron pochodzi?

Kto to lub co to jest Zwarte Piet?

Zwarte Piet to nic innego jak pomocnik Sinterklaas'a. Ma czarną lub brązową twarz i ręce (pomalowane koloryzującą pastą) oraz kostium w jaskrawych barwach. W nocy zajmuje się włamywaniem się do domów przez komin (niby roznosi prezenty), a za dnia rozdaje na ulicy dzieciom ciasteczka i cukierki. Poza tym jego zadaniem jest przypominanie Sinterklaas'owi o różnych rzeczach (staruszkowi zdarza się zapominać) oraz opiekowanie się jego koniem. Zwarte Piet był także popularnym straszakiem na dzieci - jeżeli się nie będą dobrze zachowywać, Piet wpakuje je do ciemnego wora i wywiezie do Hiszpanii, gdzie przez cały rok będą musiały ciężko pracować. Obecnie, ze względów pedagogicznych, straszak ten wyszedł z mody i ma jedynie wartość historyczną.

Pochodzenie Zwarte Piet'a ma kilka teorii, np.: 
- były pomocnik kominiarza,
- diabeł "okiełznany" przez Sinterklaas'a,
- były niewolnik, którego Sinterklaas wykupił na targu w Mirze i ofiarował mu wolność,
- mauretański chłopiec mówiący na migi, którego Sinterklaas spotkał w Hiszpanii.

Dzisiaj ma status respektowanego asystenta Sinterklaas'a.

Dla kogo jest Sinterklaas?

W sumie dla wszystkich. Dla małych i dużych, dla starych i młodych. Każdy bowiem znajdzie sposób na świętowanie tego dnia. Z doświadczenia wiem, że obdarowywanie się prezentami wcale nie musi być krótkie i nudne - wręcz przeciwnie - może przerodzić się w świetną zabawę trwającą całą noc. Zależy od tego, jak kto do Sinterklaas'a podchodzi ;)


-----------------------------------------------------------


Co ciekawe na koniec, Sinterklaas stał się inspiracją do powstania amerykańskiego "Santa Claus'a" - holenderscy imigranci w Ameryce świętowali Sinterklaas'a, Amerykanie podpatrzyli tradycję, przejęli ją na swój grunt i mocno skomercjalizowali... ale to już inna historia.

czwartek, 2 grudnia 2010

PKP vs NS

Powracam po dłuższej przerwie spowodowanej choróbskiem oraz przetransportowywaniem się do Polski w celu odwiedzenia rodziny. Chorobę (w Holandii) leczyłam domowym sposobem leżenia w łóżku, gdyż i tak lekarz zaleciłby mi to samo (przeważnie lekarz każe odczekać 3 dni (pacjenta nie widząc, kontakt telefoniczny), jeżeli stan pacjenta się w tym czasie poprawi, to nie ma powodu, żeby lekarza odwiedzał, przecież zdrowieje..).
Zdrowieniu zdecydowanie nie sprzyja pogoda. Od kiedy tu jesteśmy (będzie równo tydzień), pogoda stała się zaawansowanie zimowa. Jak wiadomo, zima jest wrogiem polskiej komunikacji. Mogliśmy się o tym przekonać wczoraj, kiedy to wybraliśmy się na jednodniową wycieczkę do Krakowa (zaledwie ok. 100 km w jedną stronę). Na dzień dobry pociąg w stronę Katowic spóźniony był 20 min. W samych Katowicach, w których aktualnie remontowany jest dworzec, raz że się można zgubić, dwa zbaranieć od braku informacji, trzy - uprzejmość pań w kasie/informacji powala na łopatki. Nikt nic nie wie, zmowa milczenia. W Katowicach spędziliśmy (na mrozie - a jak!) dobre 2h, czekając na jakikolwiek pociąg jadący w stronę Krakowa. Problemem głównym okazały się bilety i cudowny podział na Przewozy Regionalne oraz na Intercity. Z biletem takim tym pociągiem jechać nie można, biletu na połowie trasy zwrócić nie można, trzeba cały nowy kupić lub dopłacić do pociągu, który niby na wszystkich stacjach się nie zatrzymuje, i jest o całe parę minut szybciej na stacji docelowej niż zwykła osobówka. Wow! Także, po dokupieniu biletu na InterRegio, które miało łaskawie się zjawić o 10:15 (IR do Przemyśla, zanim jednak ono przyjechało, pojawił się pociąg ICC do Przemyśla z godziny 4:44... Wczas. W końcu załadowaliśmy się do świeżo podstawionej osobówki z 10:45, która na szczęście wyjechała o czasie.
Ale, ale, to nie koniec przygód z polską koleją. Po zaledwie czterech (bardzo miłych) godzinach w Krakowie, przyszedł czas na powrót. Oczywiście planowany pociąg do Katowic został odwołany, trzeba było jechać przez Oświęcim. Przeładowany pociąg wył i trzeszczał podczas jazdy, skacząc na torach od czasu do czasu. Ale dojechał (na nasze szczęście). W Oświęcimiu trzeba było czekać na połączenie dobre pół godziny. Na szczęście pani kasjerka była bardzo miła i pomocna, więc nie było problemu z biletami etc. Jednak niektórym pasażerom nerwy puściły i całą swoją złość i zażalenie na miłą panią kasjerkę od czasu do czasu wylewali. W końcu pojawił się (opóźniony) pociąg, ludzie się władowali i ruszyliśmy. Nawet po drodze nadrobiliśmy stracony czas i do Czechowic Dziedzic mieliśmy zawitać prawie planowo, co było ważne ze względu na połączenia. Ale... dosłownie 250 metrów przed stacją, w lesie, w miejscu, gdzie zbiegają się tory z Bielska Białej i Oświęcimia, nasz pociąg się zatrzymał. I stał. Pół godziny. 45 minut. Godzinę. Godzinę i kwadrans. W tym czasie z sąsiedniego toru na stację wjechało z 6-7 pociągów, z czego 3-4 były naszymi połączeniami. Super. Po godzinie i 20 minutach ktoś odważył się podejść do konduktorów i maszynisty i zapytać "Co się k***a dzieje?" (pasażerowie byli bardzo zdenerwowani). Jak w przypadku Katowic, nikt nic nie wiedział. Nikt nic nie wiedział, nikt nic nie powiedział (chociaż padło przypuszczenie, że zwrotnice są zasypane), nie przeprosił. Siedźcie cicho i nie narzekajcie. Siedzieliśmy kolejny kwadrans. Jak nie dłużej.



Może i bym jeszcze zrozumiała tą sytuację, gdyby nie fakt, że staliśmy naprawdę tak blisko stacji, że było widać inne, zatrzymujące się na niej pociągi. I nie mogliśmy nic zrobić.
Po kolejnej "K***a", "Je***a stacja", "Ja pie***le" etc. interwencji konduktorów, stacja sobie o nas przypomniała i zezwoliła na wjazd na peron. Ustawiliśmy się jako trzeci w kolejce (z jakiegoś powodu 2 poprzednie pociągi stały tam już dobre parę godzin i blokowały przejazd) i wybiegliśmy z (gorącego) pociągu na ten mróz, żeby załapać się na ostatni pociąg jadący w stronę Katowic.
Rezultat podróży do Krakowa: nawrót choróbska i kolejny dzień w łóżkowicach.

Czego PKP nie ma a co ma NS (Nederlandse Spoorwegen)?
  1. Dobrą, co chwila aktualizowaną stronę internetową, na której można się dowiedzieć z góry, gdzie są remonty, które pociągi nie jadą, jakie będzie opóźnienie, jakie są możliwe połączenia. Nie trzeba wychodzić z domu, żeby się dowiedzieć, że twój pociąg został odwołany.
  2. Ujednolicony bilet. Niezależnie, czy to Stoptrein, Sprinter, Sneltrein czy InterCity, kupujesz jeden bilet i jedziesz tym, co akurat podjedzie.
  3. Automatycznie podstawiane autobusy, które są wprowadzane, kiedy coś się stanie.
  4. Informację ze strony konduktorów. Łącznie z tym, jakie są alternatywy przejazdu, co można zrobić czy ile się będzie czekać.
  5. Zwrot pieniędzy. Nawet całkowity, jeżeli opóźnienie było większe niż 1 godzina. (ponoć, jeżeli się gdzieś utknie na dłużej, to NS opłaca taksówki).
  6. Regularne pociągi. Minimalnie co godzinę coś jedzie.
  7. Równe tory ;)
  8. A przede wszystkim możliwość złożenia skargi i pewność, że skarga ta zostanie przeczytana i rozpatrzona.


Minusy NS:
  1. Cena. Niestety, cena biletów jest wysoka. Ale w zamian dostaje się bardzo dobrą usługę.
  2. Alergia na zimę. Również niestety, ale czy pociąg polski, czy holenderski, ze śniegiem i mrozami ma problemy ;) W Holandii jednak za te problemy przeproszą...