wtorek, 16 listopada 2010

Sinterklaas is al in Nederland aangekomen!

Wspomnieć muszę na samym początku, że od czasu do czasu opiekuję się trójką uroczych dzieciaków u rodziny z sąsiedztwa. Pracą tego co prawda nazwać nie mogę, ale jest to miła forma zarobienia paru groszy.
Dzisiaj mała E. (lat prawie 3) przywitała mnie w stroju Zwarte Piet'a, czyli pomocnika Sinterklaas'a (Świętego Mikołaja). Zadaniem Zwarte Piet'a jest rozdawanie prezentów (to właśnie on wchodzi przez komin do domu, dlatego też jest czarny), E. zatem wczuła się w swoją rolę i zaczęła pakować i rozdawać swoim zabawkom prezenty ("een cadeautje voor mama, een cadeautje voor barbie, een cadeautje voor poesje, een cadeautje voor jou..."). Słodko.




O Sinterklaas'ie i jego pomocniku oraz całej tej daczyńskiej zwariowanej tradycji napiszę w późniejszym poście (5 grudnia - tutaj Świętego Mikołaja obchodzą dzień wcześniej niż w Polsce). Nadmienię tylko, że Sinterklaas od zeszłego piątku jest już w Holandii (przybywa tu co roku z Hiszpanii! Też nabraliście się na bajkę z Laponią?), spotkał się osobiście z dziećmi (może dlatego też dzieciaki tak bardzo w niego wierzą?) i obecnie zajęty jest przygotowywaniem i pakowaniem dla nich prezentów.
Co my w tym czasie możemy zrobić? Ano kupić jak najwięcej specjalnych słodyczy ;) A do wyboru mamy: pepernoten, kruidnoten, speculaas, borstplaat, chocoladeletters czy taaipoppen (cokolwiek to jest). Do kupienia w sklepach od połowy sierpnia (!). Tak dla tych, co nie mogą się doczekać grudnia...




Integracja kluczem do pełnego uczestnictwa w społeczeństwie...

...ale nowy gabinet nie zamierza już dłużej w nią inwestować...

Dzisiaj nieco więcej na temat polityki integracyjnej w Holandii. Jako, że jestem w grupie językowej, w której uczestniczą w zasadzie głównie imigranci, temat ten podnoszony jest dość często podczas zajęć. Zwłaszcza nazwisko kontrowersyjnego polityka - Geert'a Wilders'a pojawia się (z nutką nienawiści) na niemal każdym spotkaniu. Dlaczego? Wyjaśnienie poniżej.

Wspomniane w poprzednim poście holenderskie prawo na rzecz integracji imigrantów (hol. "wet inburgering") przyjęte zostało przez izbę niższą Stanów Generalnych (Tweede Kamer) 7 lipca 2006 roku, a 28 listopada 2006 roku zaakceptował je także Senat (Eerste Kamer). W życie weszło w styczniu następnego roku.
Prawo to wprowadziło nakaz integracji imigrantów do społeczeństwa holenderskiego. Po okresie trzech i pół roku (dla niektórych po pięciu latach) nowi mieszkańcy (spoza Unii Europejskiej) są zobligowani do podejścia do (i oczywiście zdania) egzaminu mierzącego poziom ich zintegrowania. W praktyce egzamin ten składa się z dwóch części: "egzamin z języka holenderskiego" oraz "egzamin ze znajomości społeczeństwa holenderskiego". Egzamin jest obligatoryjny nie tylko dla tych osób, które chcą zamieszkać w Holandii, ale także dla imigrantów, którzy tu już od lat mieszkają. Nieprzystąpienie do egzaminu wiąże się z, w zależności od sytuacji, bądź odmową przyznania pozwolenia na stały pobyt (nadmienić tutaj trzeba przy okazji, że uzyskanie holenderskiego zezwolenia na stały pobyt jest równe z uzyskaniem prawa do zasiłków socjalnych, którego nie mają np. obywatele Unii Europejskiej, którzy nie przepracowali tutaj określonego czasu), bądź z karami pieniężnymi. 






Wcześniej napomknęłam o kilku z konsekwencji tego prawa, jednak na potrzeby tego posta przytoczę raz jeszcze jedną z nich: obowiązkowe, bezpłatne kursy integracyjne*. Kursy te mają za główny cel rozwiązanie problemów, które sprawiają imigranci w Holandii. Integracja i zachęcanie do uczestnictwa w życiu społeczeństwa holenderskiego mają zatem za zadanie zmniejszyć przestępczość oraz przemoc ze strony imigrantów.
Obowiązkowość uczestnictwa w tych kursach jest sprawą dość poważną. Każda nieobecność musi być usprawiedliwiona (i to nie błahym powodem), w przeciwnym wypadku dostaje się  list, że część zasiłku socjalnego została nam potrącona. Motywuje do nauki (?).
Muszę przyznać, że kursy te z jednej strony są pomysłem dość dobrym. Integracja zwiększa szanse imigrantów na polepszenie warunków swojego życia. Znajomość kultury i języka pomaga im w znalezieniu pracy oraz ogólnie lepszym zaaklimatyzowaniu się w kraju. Szczytny cel. Ale z drugiej strony cały ten pomysł, a szczególnie obowiązkowe egzaminy i kary za ich oblanie czy do nich nie podejście, jest dość kontrowersyjny oraz, jakby na to nie patrzeć, dyskryminujący niektóre narodowości. "Państwo prawa międzynarodowego" z Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości w Hadze (?). 
Co więcej, wraz z wejściem w życie powyższego prawa, pojawił się w Holandii problem "wielkiego biznesu", czyli zarabiania na imigrantach. Natychmiast utworzono wiele szkół, w których stawiano na ilość przyjętych kursantów (za których szkoły otrzymywały pieniądze) niż na jakość prowadzonych lekcji. Wielu nauczycieli nie miało kwalifikacji do wykonywania zawodu. Mówi się nawet, że będąca wtedy u władzy PvdA (Partia Pracy) wykorzystała także tą sytuację, by usadowić swoich ludzi na nowo powstałych stanowiskach. 
Mniejsza o to: ich państwo, ich problem, niech się tłumaczą przed jednostkami zainteresowanymi. Imigranci też widać się przyzwyczaili. Nie chcą być odesłani do swojego kraju, więc potulnie egzaminy zdają. W końcu nagrodą jest "lepsze życie". 

Ale, ale...
Tutaj pojawia się nasz białowłosy, popul(arny?) Geert Wilders, który daje rodowitym Holendrom to, co od dawna chcieli usłyszeć: imigranci są źli, imigranci kradną nam nasze pieniądze! Zwłaszcza ci pochodzący z Turcji i Maroka: Islam! Islam zagraża naszemu społeczeństwu, naszemu państwu! Głosujcie na mnie, to pomogę się wam pozbyć pasożytów.
I zagłosowali. Partia Wilders'a (PVV - Partia Wolności) zdobyła w czerwcowych wyborach trzecią pozycję i 16% miejsc w Tweede Kamer. Kto głosował? Do tego nikt nie chce się przyznać.
...
PVV weszła w skład koalicji rządowej jako partia wspierająca VVD (Partia Ludowa na rzecz Wolności i Demokracji) i CDA (Apel Chrześcijańsko-Demokratyczny). Szykują się zatem wielkie zmiany, szczególnie w prawie imigracyjnym:

  1. Oblanie egzaminu wiąże się z wycofaniem tymczasowego pozwolenia na pobyt w Holandii.
  2. Budżet na integrację zostanie znacznie uszczuplony, co oznacza, że za kurs integracyjny zapłacić musisz sobie sam. Z czego? Nas to nie obchodzi.
Przerażone planami gminy apelują o ich wycofanie, bojąc się o to, że cały program integracyjny szlag trafi. Co prawda część imigrantów została już "zintegrowana", ale nadal pozostaje wiele osób, które kurs bądź dopiero zaczęły, bądź idzie im on bardzo wolno. Ludzie ci pieniędzy na opłatę kursu nie mają i mieć nie będą (rząd łaskawie oferuje pożyczkę, ale pożyczkę też trzeba później spłacić...). Co im pozostanie?
Szkoły językowe z zaniepokojeniem spoglądają w przyszłość. Brak kursantów i brak pieniędzy wiąże się z koniecznością zamknięcia większości placówek i zwolnienia nauczycieli.
Plany te nie uśmiechają się także obywatelom UE, którzy przybywają tutaj w poszukiwaniu pracy, a którzy dotychczas mogli wziąć udział w kursie za darmo. Dobrą pracę bez znajomości języka bardzo ciężko znaleźć (non Monsieur/Madame, sam angielski nie wystarcza...). Bez pracy nie ma pieniędzy. Bez pieniędzy nie ma kursu. Bez kursu nie ma języka. I koło się zamyka. Wielu ludzi będzie musiało zapewne Holandię opuścić.


Pytaniem pozostaje "dlaczego"? Czy to przez to, że pan Wilders nie lubi Turków i Marokańczyków i najchętniej by ich wszystkich z Holandii wyrzucił? Czy to przez kryzys finansowy Holandia zaciska pasa kosztem imigrantów? Czy może system (znów?) się zwyczajnie nie sprawdził i dalsze pompowanie weń pieniędzy byłoby równoznaczne z wyrzucaniem ich w błoto? Wydaje mi się, że wszystko to po części się na zmiany rządu Rutte składa. Jakie będą ich konsekwencje?  - czas pokaże.




------------
*Kursy te są także dostępne dla osób, które z własnej woli chcą w nich uczestniczyć. W ten sposób się załapałam na naukę języka. Gminy oferują kurs dla takich osób za darmo, pod warunkiem, że osoby te zadeklarują przyłożyć się solidnie do nauki. Jedyną opłatą jest egzamin (NT1 bądź NT2 = Nederlands als Tweede Taal), ale to zostanie zapłacone przez gminę w ramach "bonusu", jeżeli się ten egzamin zda :)

piątek, 12 listopada 2010

Polityka integracyjna w Holandii do rządów Balkenende

Od października tego roku, dzięki uprzejmości gminy, uczestniczę w darmowym kursie języka holenderskiego (normalnie taki kurs kosztuje od 2 do 10 tysięcy euro, w zależności od tempa nauki oraz poziomu zaawansowania). Kurs ten przeznaczony jest dla imigrantów (spoza Unii Europejskiej), którzy w zasadzie zmuszeni są w nim uczestniczyć. Imigrantom przysługuje tutaj bowiem zasiłek społeczny, ale wymogiem jego otrzymywania jest aktywna integracja. Oznacza to, że muszą oni wziąć udział w kursie integracyjnym, czyli nauce języka połączonej z poznawaniem kultury holenderskiej, który kończy się egzaminem państwowym.

Skąd problem imigrantów w Holandii? Na podstawie holenderskiego artykułu "Immigratiebeleid (Nederland)" ostaram się pokrótce przedstawić historię.
Od końca XVI wieku Holandia uczestniczyła w kolonizacji nowo odkrywanych ziem. W wieku XX pod zwierzchnictwem holenderskim pozostawały do 1949 roku Holenderskie Indie Wschodnie (obecna Republika Indonezji) oraz do 1975 roku Gujana Holenderska (Surinam).
Na przełomie XVI i XVII wieku na teren obecnego Królestwa Niderlandów napływała ludność różnego pochodzenia. Holandia jako kraj handlowy, zatem otwarty i tolerancyjny (także pod względem religijnym), przeżywający swój rozkwit, przyciągała do siebie kupców oraz uchodźców z całego świata. Napływ ten zmalał jednak znacznie po zakończeniu się Złotego Wieku. Do początku XX wieku imigracja nie istniała. 
Podczas I wojny światowej w neutralnej Holandii schronienie znaleźli uciekinierzy (ponad 1 milion osób) z zaatakowanej przez Niemcy Belgii. Po wojnie większość z nich wróciła jednak do domu. W latach 30-tych, po przyjęciu ustaw norymberskich przez niemiecki Reichstag, do neutralnej Holandii zaczęli uciekać Żydzi. Żeby zmiejszyć nagły napływ uchodźców, holenderski rząd ogłosił warunki: wolny wstęp do kraju mieli Żydzi zamożni, natomiast ci, którzy nie mieli majątku, musieli udowodnić, że w ich własnym kraju grozi im ogromne niebezpieczeństwo. Ponieważ było to trudne do udowodnienia, tylko niewielu z nich udało się przekroczyć granicę. Powody wyznaczenia takich warunków były dwa: po pierwsze Holandia znajdowała się wtedy w fatalnej sytuacji gospodarczej (bardzo wysoka inflacja oraz bezrobocie), po drugie rząd obawiał się, że przyjęcie na swoje terytorium zbyt dużej liczby ludności żydowskiej może mieć złe skutki w obliczu szybko rozwijającego się antysemityzmu. W późniejszych latach napływ prześladowanych Żydów do Holandii się zwiększył. Neutralność nie uchroniła jednak kraju od wyniszczającej wojny i Holocaustu. Po wojnie ci, którzy przeżyli, wyemigrowali do Stanów Zjednoczonych oraz do Palestyny.
Pomiędzy rokiem 1945 a 1965 do kraju zaczęli napływać w pięciu falach mieszkańcy (Holendrzy, Indonezyjczycy oraz Molukowie) byłej kolonii Holenderskie Indie Wschodnie. Największa fala napłynęła po nadaniu Indonezji niepodległości, czyli po roku 1949. Imigranci ci nie byli mile widziani w kraju, ponieważ Holandia była w fatalnym stanie - zniszczenia powojenne, wysokie bezrobocie, niedobór mieszkań. Dlatego też nie poświęcono tym imigrantom większej uwagi i musieli się oni sami zaadaptować oraz urządzić. Holendrzy skupili się na odbudowie kraju.
Napływ Indonezyjczyków w latach pięćdziesiątych zaczął wzbudzać obawy przed przeludnieniem. Dlatego też rząd zaczął promować emigrację, co przełożyło się na wyjazd około 500 tysięcy Holendrów do Kanady, Stanów Zjednoczonych, Australii, Republiki Południowej Afryki czy Nowej Zelandii. Wyjazd ten nastąpił nie tylko z powodu biedy, ale także z powodu Zimnej Wojny i zagrożenia wybuchu kolejnej wojny światowej. Odbudowa kraju ze zniszczeń wojennych zaczęła postępować jednak szybciej niż założono. W latach sześćdziesiątych zaczęło zatem brakować siły roboczej. Początkowo rekrutowano robotników z Europy Południowej (Hiszpanie i Włosi), w połowie lat 60-tych rekrutacja poszerzyła się o Turcję i Maroko. Holandia zatrudniała głównie osoby z podstawowym wykształceniem, gdyż właśnie oni byli wtedy najbardziej potrzebni w przemyśle. Był to okres wyjątkowy w historii Holandii, bowiem nigdy wcześniej nie stymulowała ona imigracji. Był to także jedyny okres, w którym imigranci byli świadomie i celowo "przyciągani". 
Początkowo rekrutacja przeprowadzana była poza sferą rządową. Pracodawcy sami nawiązywali potrzebne kontakty. Później rząd włączył się w pośrednictwo pomiędzy państwami a pracodawcami, a rekrutacja siły roboczej stała się sprawą państwową. Równolegle do oficjalnej rekrutacji do kraju zaczęła napływać spontanicznie także nieoficjalna siła robocza, potępiana przez rząd.
W zamyśle Holendrów imigracja ta miała być tylko czasowa. Przyczyniać się do tego miały czasowe umowy, po których wygaśnięciu pracownicy mieli (w założeniu) wrócić do ojczystego kraju. Nie poświęcano więc czasu na integrowanie tych "gościnnych pracowników", ponieważ nie miałoby to sensu. Dbano nawet o to, by zachowali oni swoją tożsamość (np. poprzez zakładanie szkół w języku narodowym), by nie mieć problemów po powrocie do domu. Jednak, jak się później okazało, nic z tych założeń nie wypaliło.

Przyczyny integracji, 2003 rok

tworzenie rodzin      /      praca      /      łączenie rodzin
azyl         /         studia       /      inne

Polityka imigracji zarobkowej skończyła się wraz z kryzysem naftowym z roku 1973. Holandia pogrążyła się w zapaści gospodarczej, znów zaczęło rosnąć bezrobocie. Kryzys szczególnie dotknął przemysł. Wielu niewykształconych pracowników straciło pracę i musiało odtąd żyć z zasiłku socjalnego. Wtedy też wyszło na jaw ilu "gościnnych pracowników", pomimo wygaśnięcia kontraktu, zostało (niezarejestrowanych) w Holandii. Do tego dochodziły także rzesze pracowników nielegalnych. Zgodnie z nową regulacją z roku 1975, wszyscy ci imigranci zostali zarejestrowani. Jednocześnie wprowadzono bardzo restrykcyjną politykę przyjmowania, żeby zredukować imigrację. Jedyne czemu rząd nie mógł zapobiec, to łączenie się rodzin, które było legalne zgodnie z przyjętą Europejską Konwencją Praw Człowieka. W latach 70-tych doszedł ponadto problem imigrantów z Surinamu. Obywatele Surinamu mieli prawo do zachowania obywatelstwa holenderskiego i wolnego wstępu do Holandii do roku 1980, co przyczyniło się do masowej emigracji zarobkowej z kraju (która rozwijała w tym czasie politykę społeczną z celem zapewnienia swoim obywatelom dobrobytu). Podobnie jak w poprzedniej dekadzie, w latach 70-tych nie było mowy o integracji. Przeciwnie, imigranci kultywowali swoją tożsamość wewnątrz własnych wspólnot kulturowych.

W latach osiemdziesiątych w końcu doszło do Holendrów, że imigranci do domu już nie wrócą. Nowe umowy międzynarodowe nadawały im coraz więcej praw równych prawom tubylców, i trzeba się było nimi zająć. Ponadto, w tej dekadzie do imigrantów zarobkowych doszły osoby poszukujące azylu, którzy podobnie początkowo byli przyjmowani z otwartymi rękoma, jednak wraz ze znacznym zwiększeniem napływu azylantów, polityka w tej kwestii stała się bardziej restrykcyjna. 
W połowie lat 80-tych wśród tematów obrad w końcu pojawiła się kwestia integracji. Postanowiono, że jeżeli byli "gościnni pracownicy" chcą pozostać w kraju, muszą znaleźć swoje miejsce w holenderskim społeczeństwie. Zaczęto dostrzegać fakt, że imigrantom w Holandii nie wiedzie się dobrze - bez wykształcenia, zazwyczaj bez pracy, żyjąc z zasiłków często dopuszczali się przestępstw i wykroczeń. Celem polityki integracyjnej miała być zatem eliminacja zaległości allochtonów (co w pewnym stopniu się udało). Nacisk został położony na edukację (już nie w językach narodowych) oraz na pomoc na rynku pracy. 
Problem imigrantów podniesiony został po raz pierwszy w polityce przez Frits'a Bolkenstein'a w latach 1991-92, jednak jego wypowiedzi nie znalazły poparcia. Następnie w 2000 roku wydana została książka Paul'a Scheffer'a pt. "Wielonarodowy dramat", która rozpoczęła szerszą dyskusję. Od czasów kontrowersyjnego polityka Pim'a Fortuyn'a zaczęto o tym mówić głośno i otwarcie. 

W latach dziewięćdziesiątych do kraju zaczęli napływać ludzie z Antyli. Dotąd jedynie studenci (którzy mieli taki sam status jak studenci holenderscy, toteż i prawo do grantów i zasiłków) przybywali do Holandii, ponieważ nie stać ich było na studia w Stanach Zjednoczonych. W połowie dekady rozpoczęła się imigracja młodzieży upośledzonej z Antyli Holenderskich. Ludzie zaczęli w Holandii widzieć szansę na poprawę warunków życia (i w sumie ją znaleźli... chociaż nie wszyscy, część nadal pozostaje niezarejestrowana, pracuje na czarno, handluje narkotykami lub trudni się prostytucją). Dziś żyje tu ponad 1/3 ogólnej ludności z Antyli.
Jeżeli chodzi o łączenie rodzin, to liczba ludności przybywająca do Holandii od tej dekady zaczęła maleć. Pojawił się także przepis, że osoby, które pragną się tu osiedlić, przed możliwością ubiegania się o obywatelstwo muszą co najmniej 3 lata legalnie w Holandii pomieszkać jako "obcokrajowcy". Ponadto, osoby, które nie mają pozwolenia na stałe zamieszkanie, nie mają także prawa do łączenia rodzin. Także dla azylantów pogarszały się warunki pobytu w Holandii. Coraz więcej szukających azylu było odsyłanych do ojczystego kraju.

----------

Holendrzy od początku lat 90-tych coraz krytyczniej spoglądają na wielokulturowe społeczeństwo. Większego znaczenia nabiera nacisk na odpowiedzialność imigrantów. Od 1994 roku Holandia wprowadza nowe, neo-republikańskie pojęcie obywatelstwa, co oznacza, że od imigrantów oczekiwany jest przynajmniej minimalny udział w życiu holenderskiego społeczeństwa. Wyrazem tego jest właśnie obowiązkowy kurs integracyjny.

W latach 2003-06 Minister Imigracji i Integracji - Rita Verdonk z partii VVD, wprowadziła bardzo surową politykę powrotu szukających azylu do ojczystego kraju. Surowsze są także zasady polityki admisyjnej dla zwykłych imigrantów. Np. każdy, kto jest legalnym obywatelem Holandii i chce poślubić osobę zza granicy (nie tyczy się państw UE ofkoz) musi zarabiać przynajmniej 120% minimalnej stawki państwowej oraz musi poręczyć za tą osobę. Migranci muszą także zdać egzamin integracyjny w państwie pochodzenia, za który sami muszą zapłacić (przepis z dnia 15 marca 2006). Podniesiono ponadto granicę wiekową obu partnerów z 18 na 21 lat. "Zaskakująco" w latach urzędowania pani Verdonk więcej ludzi z Holandii wyemigrowało, niż do niej przyjechało.
W lutym roku 2007 powołano Nebahat Albayrak z PvdA na stanowisko sekretarza stanu do spraw sprawiedliwości. W ramach tego stanowiska znalazła się polityka imigracyjna. Albayrak wprowadziła mniej restrykcyjną politykę niż Verdonk, co ponownie zachęciło migrantów do osiedlania się w Holandii. Szczególnie zwiększyła się liczba tzw. "importowanych narzeczonych", która wzrosła w stosunku do poprzednich lat o 30%. Pojawiły się też nowe kraje, z których "importowano" partnerów/ki: Irak, Somalia czy Afganistan. W 2008 roku Minister ds Integracji Eberhard van der Laan wyraził swoje zaniepokojenie tym faktem, bowiem Holandia nie jest w stanie zintegrować tak dużej liczby imigrantów. 
Warto też na koniec nadmienić, że od roku 2001 coraz więcej Holendrów emigruje z kraju. Powody najczęściej wymieniane to: natłok ludzi, pogoda, ograniczona przestrzeń, brak bezpieczeństwa. 


Allochtoni w Holandii




27 lutego 2008 roku Holandia miała 16,404,282 obywateli. Według Centralnego Biura Statystycznego (Centraal Bureau voor de Statistiek) 3,216,255 ludzi nie ma pochodzenia holenderskiego, z czego 1,450,101 osób pochodzi z krajów Zachodu (Europa, Ameryka Północna, Oceania, Japonia czy Indonezja), a 1,766,154 osoby pochodzą z państw nie-zachodnich.

czwartek, 11 listopada 2010

Watykański helpdesk

Fokke i Sukke na dziś:

Fokke i Sukke dzwonią do watykańskiego biura pomocy:
...Jesteś ofiarą wykorzystania seksualnego, wciśnij 1...
...Jesteś sprawcą...
Źródło: www.foksuk.nl

środa, 10 listopada 2010

Broodje Bakpao


Czyli o programach rozrywkowych w Holandii.


W czasie gdy w Polsce popularność biją niejakie "Mam Talent", "Tap Madl" oraz "Taniec z gwiazdami" (który swoją drogą ma już swoją nastą edycję i dalej się nie nudzi..???), w Holandii pojawiła się daczyńska wersja amerykańskiego reality show "Jersey Shore", pt. "Oh Oh Cherso", oraz dość ciekawy "The Voice of Holland".
"The Voice of Holland" jest to konkurs talentów (i to prawdziwych talentów, nie to co "Idol"...), a nagrodą jest (tutaj nic nowego) kontrakt na nagranie płyty. Uczestnicy zakwalifikowani na przesłuchaniu przez 4 jurorów, którymi są holenderscy "znani" piosenkarze (Angela Groothuizen, Jeroen van der Boom, Nick & Simon oraz Van Velzen), wybierają sobie jednego z jurorów na swojego trenera. Trenerzy przygotowują swoich podopiecznych do dalszych pojedynków, polegających na wspólnym śpiewaniu piosenki. Kto zaśpiewa lepiej - przechodzi dalej. Banalne, ale miło posłuchać.
O ile "The Voice of Holland" ma zatem jeszcze jakiś sens, o tyle "Oh Oh Cherso" jest typowym, głupim, odmóżdżającym reality show, który nie ma jakiegoś konkretnego celu. Grupka nastolatków z Hagi spędza wakacje w willi w greckim mieście Chersonissos. Dzieciaki wspólnie mieszkają, opowiadają jak spędzają dzień, czasem mają jakieś tam zadania do wykonania, ale głównym ich zajęciem jest szeroko pojęte imprezowanie i wyglądanie ładnie. W tym przypadku "ładnie" zdecydowanie nie idzie w parze z "inteligentnie". Rzut oka na dziewczyny automatycznie przywołuje w myślach obraz kobiety-konia Jolanty Rutowicz. Chłopaki ("faceci" byłoby to za dużo powiedziane) wyglądają jak młodsza wersja Pudziana. Zresztą sami oceńcie: Oh Oh Cherso Casting. Jakimś cudem ten program jest jednak tutaj bardzo popularny, szczególnie wśród holenderskiej młodzieży. Czyżby ją idealnie odzwierciedlał...?
Generalnie Holendrzy bardzo lubują się w tworzeniu głupich filmów/programów. Kolejnym przykładem może być serial "New Kids" (nota bene uwielbiany przez Niemców). Bohaterami "New Kids" (wcześniej "New Kids on the Block") jest piątka wałęsających się po ulicach miasteczka Maaskantje (Północna Brabancja) facetów. Żłopią tanie piwow hektolitrach i szukają okazji do złamania prawa, nadużywając przy tym słów takich jak "kut" czy "godverdomme". Odcinki są krótkie (w grudniu będzie premiera filmu pełnometrażowego ;) ale miażdżące, np.: New Kids: Strand. Dla fanów melodii ze wstępu powstał także hit, który uplasował się na pierwszym miejscu daczyńskiej listy przebojów Single Top 100: Broodje Bakpao. Polecam.

Źródło: kbiri.nl


I na koniec - film, który trzeba obejrzeć: "Rodzina Flodderów". Flodderowie jest to "najbardziej znana holenderska rodzina". O czym jest ten film - nie zdradzę. Powiem tylko, że bardzo dobre napisy w języku polskim są łatwe do znalezienia, więc nie będzie problemu ze zrozumieniem ;)

poniedziałek, 8 listopada 2010

114 'Red een Dier'

Na miejsce upadłego w lutym br. (z powodu braku porozumienia w kwestii przedłużenia misji w Afganistanie) rządu Jan'a Peter'a Balkenende, w październiku 2010 roku (po "zaledwie" 4 miesiącach negocjacji) zaprzysiężono gabinet Mark'a Rutte (koalicja VVD, CDA i PVV). Jednym z punktów porozumienia koalicyjnego była kwestia poprawy poziomu życia zwierząt, przejawiająca się w postaci stworzenia "114 'Red een Dier'" oraz "animal cop". 


Źródło: nieuwslog.nl


'Red een Dier' znaczy "uratuj zwierzę", a '114' jest to numer alarmowy, na który zgłaszać można przypadki fizycznego znęcania się nad zwierzętami (które to przypadki są dość liczne) oraz zwierząt znajdujących się w potrzebie. Natomiast tak zwani "animal cop" w liczbie 500 policjantów, mają za zadanie przeciwdziałać przypadkom złego traktowania zwierząt, znaleźć więcej alternatyw dla testów na zwierzętach oraz karać hodowców, którzy nad zwierzętami się znęcają. Rząd optuje także za szczepieniami zamiast uboju chorych zwierząt.

Nie, żeby w Holandii nie było instytucji, które się tym już zajmują. Przykładem może być Landelijke Inspectiedienst Dierenbescherming (coś w stylu: Narodowy Inspektorat ds. Ochrony Zwierząt), który posiada 16 inspektorów na służbie. Do kompetencji inspektorów należy m.in. wystawianie mandatów (kary pieniężne jednak nie są zbyt wysokie), możliwość wejścia do domu i zabrania źle traktowanych zwierząt. Dodatkowe ręce do pomocy zapewne się im przydadzą - podział obowiązków być może wpłynie na poprawę skuteczności przeprowadzanych akcji. Jednak pytaniem pozostaje, czy aby 500 policjantów dla zwierząt to nie jest troszkę za dużo... Może zamiast powiększania liczby "stróżów prawa" należałoby zadbać o zmianę tego prawa na skuteczniejsze?


Skąd taki temat? Wyjaśnienie poniżej.


Fokke i Sukke są skłonni poprzeć misję w Afganistanie.
- Ambitna pierwsza misja treningowa...
- ...dla wszystkich 500 policjantów dla zwierząt!
Źródło: www.foksuk.nl




P.S. Pasek powyższy, który ukazał się w dzisiejszym numerze NRC Handelsblad, komentuje negocjacje rządu nad złożeniem wniosku o utworzenie holenderskiej misji treningowej w Afganistanie, która miałaby zastąpić obecny ISAF.

niedziela, 7 listopada 2010

Fokke & Sukke - Poepkalender

Jak już wspomniałam, 'Fokke & Sukke' występują także w wydaniach specjalnych, jak np. Poepkalender - kalendarz, w którym można zapisywać kiedy kto ma urodziny. W Holandii takie kalendarze wiesza się tradycyjnie w ubikacji. Stąd nazwa - "poep" znaczy po prostu kupa. Jak się można domyślić, tematyka kalendarza i stripów jest zatem następująca:


Fokke i Sukke szybko stawiają diagnozę.
"Według mnie masz sraczkę."
Źródło: www.foksuk.nl

sobota, 6 listopada 2010

Znicze i chryzantemy...

...czyli Wszystkich Świętych po holendersku.

Może trochę późno na ten temat, ale stojące na stole w wazonie chryzantemy ciągle mi przypominają o tym święcie. Chryzantemy stoją u nas już dobre 2,5 tygodnia (cholernie wytrzymałe bestie) i nie zamierzają zdechnąć. Skąd te kwiaty? Otóż najwidoczniej w Holandii chryzantemy są idealnym prezentem do podarowania ludziom z rozmaitych okazji (w naszym przypadku okazją było odwiedzenie naszego mieszkania przez znajomą). W Polsce główne skojarzenie z tymi kwiatami to właśnie Wszystkich Świętych. Odkąd pamiętam, chryzantemy stawiało się na grobach i tylko tam. Dlatego też tym większe było moje zdziwienie, kiedy wręczono mi owy "prezent".
Inną rzeczą, która mnie rozbawiła, to użycie w Holandii tego, co dla nas funkcjonuje jako znicz. Holendrzy nie znają zniczy, a świece w kolorowych szklanych świecznikach (zniczach?) można spotkać w pubach, kawiarniach czy restauracjach. Także w domach pali się "znicze" i nie widzi się w tym nic dziwnego.



Na pytanie "dlaczego?" jest bardzo prosta odpowiedź - w Holandii nie ma święta zmarłych. Holendrzy nie mają potrzeby odwiedzania grobów - raz, góra dwa im wystarcza. 1 listopada nie jest zatem dniem wolnym od pracy (zniesiono ten przepis w latach 60tych), a Polacy, którzy chcą na Wszystkich Świętych wyjechać do Polski, muszą sobie wziąć wolne (dzieci mają szansę na jesienne wakacje w tym czasie).
Dla Holendrów obchodzenie święta zmarłych jest jednak tak samo dziwne jak dla nas używanie zniczy jako świeczek czy wręczanie chryzantem jako prezent. Zdystansowani do religii Holendrzy (o czym więcej napiszę w jednym z następnych postów) stąpają zdecydowanie mocniej po ziemi niż sakralizujący różnego rodzaju przedmioty Polacy. Różnice kulturowe istnieją i w niektórych przypadkach są dość głębokie. Dlatego też brak wzajemnego zainteresowania się tymi różnicami oraz próby ich zrozumienia może często prowadzić do śmiesznych lub nieprzyjemnych nieporozumień.

Na koniec dodaję komentarz rodowitego Holendra, który miał okazję być w Polsce na Wszystkich Świętych:
"Tradycja stawiania kolorowych świeczek i kwiatów wyłącznie na grobie oraz interpretowanie użycia tych przedmiotów w inny sposób jako użycie "dziwne" (lub nawet obraźliwe w przypadku "zderzenia" kulturowego) jest jednym z efektów dominacji jednej religii i jej tradycji w państwie polskim.
Żeby przedstawić jak dziwnie wygląda taka sytuacja dla nie-Polaków, chciałbym tutaj przytoczyć hipotetyczny przykład z użyciem wina (zamiast kwiatów i świeczek). Wyobraźcie sobie sytuację, gdy zwykłe picie wina wieczorem byłoby dla Polaków obraźliwe, bo dla nich picie wina byłoby czymś symbolicznym, na przykład ograniczającym się do ceremonii podczas niedzielnej mszy. Kiedy ktoś podarowałby Polakowi butelkę wina jako prezent, byłby to gest bardzo nieodpowiedni..?"

piątek, 5 listopada 2010

Przy okazji trochę narzekania...

Pogoda.
Często słyszy się, że nie ma gorszej pogody niż pogoda w Wielkiej Brytanii. Nic bardziej mylnego. Kto był w Holandii, ten wie. 
Klimat w Holandii jest umiarkowany, morski. Oznacza to, że nie ma tutaj prawdziwego, upalnego lata, a w zimie śnieg spotykany jest bardzo rzadko. Dlatego też każde ekstremum pogodowe wywołuje niemal panikę. W upalne dni zaleca się nie marnować wody np. na podlanie trawnika, bo grozi suszą, a kiedy spadnie śnieg, drogi są sparaliżowane i najlepiej nie wychodzić z domów. Brzmi śmiesznie, ale niestety to prawda.
Ale najgorsze są nagłe i niespodziewane deszcze z towarzyszącym im silnym wiatrem. Może być idealna pogoda na np. wycieczkę rowerową - słonecznie, ciepło i bezchmurnie. Jeżeli jednak wybierasz się poza dom na dłużej niż godzinę, koniecznie weź coś przeciwdeszczowego. Chociaż i to często nie pomaga na powrót do domu w miare suchym. Mimo iż Holandia jest państwem przyjaznym rowerzystom, holenderska pogoda niestety psuje cały efekt. Co z tego, że jest idealnie płasko, że są ścieżki rowerowe, odpowiednie przepisy, gwarantujące rowerzystom bezpieczeństwo na drodze, skoro przyjdzie chmura, d*pnie żabami i całą przyjemność z jazdy diabli wzięli...

Na szczęście Holendrzy postanowili sobie pomóc i stworzyli łatwo dostępny radar pogodowy: Buienradar, pokazujący kiedy można się spodziewać opadów i jak silne one będą. Dla ludzi oszczędzających na drogim transporcie publicznym urządzenie bardzo przydatne ;) O ile nie leje cały dzień, wtedy niestety już nic nie pomoże... :P


Źródło: buienradar.nl

Holenderskich komiksów ciąg dalszy: Sigmund.

Kolejnym dość popularnym komiksem w Holandii jest "Sigmund". Sigmund, którego imię wskazuje na powiązanie z Zygmuntem Freudem, jest jednookim psychiatrą, który w cyniczny i gorzki sposób komentuje otaczający go świat. Pacjenci go nienawidzą, jednak Sigmund wydaje się tym nie przejmować...
"Sigmund" został stworzony w 1992 roku przez Peter'a de Wit'a. Aktualnie ukazuje się w dzienniku De Volkskrant oraz ma swoją stronę internetową: Sigmund. Sigmund występuje także w wersji angielskiej: Sigmund in English.

Żródło: www.sigmund.nl

czwartek, 4 listopada 2010

Fokke & Sukke

"Fokke & Sukke" jest to holenderski komiks humorystyczny o naturze niepoprawnie politycznej, który ukazuje się dziennie w gazecie NRC Handelsblad. Komiks ten dostępny jest także pod adresem Foksuk.nl, oraz występuje w serii specjalnie wydanych kalendarzy, notatników czy np. książek kucharskich.
Bohaterowie komiksu to Fokke i Sukke. Fokke to kaczka nosząca kapitańską czapkę, Sukke to kanarek z odwróconą bejsbolówką. Zgodnie z tradycją Kaczora Donalda czy Prosiaka Porky (chociaż w Looney Tunes'ach dotyczyło się to niemal wszystkich :P) nie noszą oni spodni i widać im co nieco (twórcy Fokke en Sukke upierają się, że są to ich ogony - sami oceńcie ;).
Fokke & Sukke występują podobno także w wersji angielskiej ("Duck and Birdie") oraz od roku 2009 w wersji niemieckiej ("Fokke & Sokke").

Od czasu do czasu będę tutaj wklejać ciekawsze paski komiksu z tłumaczeniem. Na początek dzisiejszy:




Fokke i Sukke mają jeszcze jeden warunek:
- Turcja nie może przystąpić do Unii Europejskiej...
- ...dopóki nie zniszczy Grecji.
źródło: www.foksuk.nl/

środa, 3 listopada 2010

Zaczynamy

O założeniu bloga myślałam już od dłuższego czasu. Myślenie przełożyło się nawet kilkukrotnie na próbę stworzenia konta, ale zazwyczaj poddawałam się w trakcie procesu i konto usuwałam. Dlaczego? Nie wiem. Może dlatego, że nie należę do osób wylewnych. Nie potrafię łatwo wyrażać swoich myśli i opinii. Wynika to z ich natłoku i przez to skomplikowanego procesu myśleniowego ;) 
Nie chcę także, by mój blog był pamiętnikiem czy dziennikiem, w którym miałabym zapisywać szczegółowo co się wydarzyło każdego dnia. Na moim blogu znajdziecie zatem raczej komentarze dotyczące sytuacji społeczno-polityczno-gospodarczo-kulturowo-kulturalno-etc. z życia (w) Holandii. Chociaż pewnie nie tylko...
Tyle na dziś. Do następnego.